Do Rzeczy: Kosztowne błędy Polski
Treść wywiadu, który ukazał się 17 lipca 2022 r. w Do Rzeczy:
Z Januszem Kowalskim, posłem Solidarnej Polski rozmawia Ryszard Gromadzki
Ryszard Gromadzki: Rząd przyjął kilka dni temu projekt ustawy, która ma wzmocnić bezpieczeństwo gazowe państwa. Projekt przewiduje m.in. zwiększenie możliwości magazynowania gazu w kraju i przedłużenie ochrony taryfowej do końca 2027 roku. To wystarczy, żeby Polska była realnie zabezpieczona przed niedoborami gazu?
Janusz Kowalski: Zanim odpowiem na to pytanie, pozwolę sobie nakreślić tło sytuacji.W Unii Europejskiej obserwujemy dziś totalne bankructwo progazowej polityki Green Deal, która po przyjęciu jej w grudniu 2019 r. przez Radę Europejską stała się w lipcu 2020 r. filarem polityki budżetowej Unii Europejskiej w latach 2021-2027. Green Deal jest oparty na 3 filarach. Pierwszy filar to gaz ziemny jako koncepcja tzw. „paliwa przejściowego”. Niemcy chcieli sprzedawać „krwawy gaz” od Władimira Putina z Nord Stream z „unijną etykietką” innym państwom Unii Europejskiej, w tym Polsce. Miało to wzmacniać kosztem Polski, Ukrainy i Białorusi pozycję eksportową Niemiec, które chciały stać się ogólnoeuropejskim hubem handlu gazem ziemnym. Drugim filarem Green Deal jest wsparcie technologii OZE. Cała ta tzw. „zielona transformacja” ma służyć Niemcom, żeby sprzedawały takim państwom jak Polska swoje zielone technologie. Ta egoistyczna polityka była oparta na założeniu, że konkurencyjność niemieckiej gospodarki zostanie zbudowana na tanim „krwawym” rosyjskim gazie. W konsekwencji powołując się na Green Deal Unia Europejska wymusiła na Polsce zamykanie kopalni węgla kamiennego. Kryzys cen gazuwywołany przez Putina w 2021 roku nie spowodował oczywiście żadnej reakcji Unii Europejskiej. Frans Timmermans stawał murem za Moskwą i Gazpromem. To wszystko nie dziwi, bo Komisja Europejska od ponad dekady realizuje politykę progazpromowską, której matką chrzestną była protektorka Donalda Tuska Angela Merkel. Bruksela nie nakładała nigdy żadnych poważnych kar na Gazprom dlatego, że Ursula von der Layen, była prawą ręką Angeli Merkel w jej gabinecie.
Architektki tej polityki…
Dokładnie. Van der Layen w latach 2013-2019 jako minister obrony w rządzie Merkel realizowała proputinowską politykę. W ramach deputinizacji obecna szefowa KE powinna zostać wyrzucona w pierwszej kolejności. Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że Polska byłaby bezpieczna na rynku energetycznym, gdyby sama nie popełniła bardzo kosztownych błędów. To, że dzisiaj musimy z niepokojem obserwować sytuację na rynku niemieckim, a ściślej monitorować czy Rosja nie odetnie gazu gospodarce niemieckiej uzależnionej od niego w ponad 40 procentach wynika z naszych błędów i braku właściwego nadzoru nad realizacją strategicznych inwestycji budowy importowej infrastruktury LNG na kierunku północnym. Cała istota dywersyfikacji rozpoczętej przez panią premier Beatę Szydło w 2015 roku i wspieranej przez prezydenta Andrzeja Dudę opierała się na tym, że Polska miała całkowicie uniezależnić się od dostaw gazu nie tylko z kierunku wschodniego, ale też z zachodniego i południowego. Wszędzie tam bowiem jest gaz rosyjski zarówno w Niemczech, jak i Czechach czy Słowacji. Przecież właśnie w tym celu Niemcy budowali Nord Stream i biegnący wzdłuż naszej zachodniej granicy gazociąg OPAL.
O jakich błędach polskiego rządu pan mówi?
Polska popełniła grzech zaniechania. Przez ostatnie 7 lat nie została wybudowana odpowiednia infrastruktura dająca Polsce bezpieczeństwo w sytuacji kryzysu z jakim mamy do czynienia obecnie. W 2015 roku mieliśmy pełną świadomość, że w 2022 roku musimy być całkowicie gotowi z infrastrukturą na kierunku północnym, ponieważ, kontrakt gazowy z Rosjanami miał skończyć się 31 grudnia 2022 r. Jak wiemy wskutek napaści Rosję na Ukrainie 24 lutego skończył się wcześniej.
Ale przecież przed końcem roku ma ruszyć gazociąg Baltic Pipe. Mamy gazoport w Świnoujściu, zasoby własne. To nie wystarczy, żeby wypełnić lukę po rosyjskim gazie?
Nie. Trzeba jasno powiedzieć, że z trzech postawionych zadań rządowi w zakresie bezpieczeństwa gazowego zrealizowano w całości w kluczowym 2022 r. tylko jedno. Baltic Pipe. To jest sukces. Teraz chodzi o to, żeby można było norweskim korytarzem tłoczyć do Polski 8 mld m3 gazu. To już sprawa PGNiG. Ale były jeszcze dwa inne strategiczne zadania do zrealizowania. Od 2015 r. do 2022 roku przepustowość gazoportu w Świnoujściu miała został zwiększona z 5 do 8 mld m3. Możliwością odbioru takiej ilości gazu skroplonego powinien dysponować polski gazoport na dzień 31 grudnia 2022 r. Niestety mamy tu roczne opóźnienie! Rozbudowa gazoportu zakończy się dopiero w 2023 roku. W efekcie tej zimy w bilansie może zabraknąć nam bardzo tych 2 mld m3 gazu ze Świnoujścia. Nie musielibyśmy wtedy oglądać się na rynek niemiecki, gdzie dominuje gaz rosyjski dla niepoznaki nazywany przez niektórych „gazem z giełdy”. I trzeci projekt, który w ogóle nie ruszył. I to jest największe zaniechanie. Od początku było wiadomo, że potrzebny jest drugi, pływający terminal LNG w Zatoce Puckiej, jako tzw. backup dla Baltic Pipe, bo przecież ta magistrala mogła nie powstać, jej budowa mogła zostać zablokowana albo zostać opóźniona. Niestety przez 7 lat w sprawie pływającego terminalu gazowego nie zrobiliśmy nic. Gdyby udało się rozbudować moce gazoportu w Świnoujściu i uruchomić pływający terminal LNG (tzw. FSRU) w Zatoce Puckiej bylibyśmy dziś całkowicie bezpieczni. Teraz z niepokojem patrzymy na to co dzieje się na rynku niemieckim, bo brak gazu w Niemczech w sytuacji srogiej zimy oznacza, że PGNiG nie będzie mógł kupić gazu z kierunku zachodniego. Niemcy muszą uzupełnić swoje niedobory gazu. Ich magazyny wypełnione są w zaledwie w 60 procentach. Powtórzę. Trzeba to powiedzieć jasno, że bezpośrednią przyczyną potencjalnego kryzysu dot. braku gazu ziemnego w Polsce dla części przemysłu jest opóźnienie rozbudowy gazoportu w Świnoujściu i zaniechanie budowy terminala FRSU w Gdańsku.
Dlaczego tak się stało? Co spowodowało tak brzemienne w skutki zaniechanie?
To jest pytanie do Pana Premiera o nadzór nad harmonogramem realizacji strategicznych inwestycji w obszarze gazowym. Moim zdaniem cała strategia bezpieczeństwa energetycznego powinna być budowana w oparciu o własne zasoby. Nie wolno zwiększać uzależnienia od importowanego surowca jakim jest gaz ziemny. Niestety cała „Polityka Energetyczna Polski do roku 2040” z lutego 2021 r., której autorem jest na szczęście odwołany już Michał Kurtyka, nastawiona jest na przestawienie zgodnie z niemieckimi interesami polskiej gospodarki na gaz ziemny. Zamiast polskiego węgla wybraliśmy rosyjski gaz. Takie są fakty. A to był prezent dla Władimira Putina. Cały czas obowiązują projekcje zużycia gazu Gaz-System S.A., które są wielkim zagrożeniem dla Polski, które w istocie wskazują, że w 2040 roku Polska ma być uzależniona od 37 do 40 mld m3 gazu. To gigantyczny błąd. W tej sprawie w 100 proc. Solidarna Polska miała rację przestrzegając przed stawianiem na gaz ziemny i na walce z polskim węglem.
Teraz wykorzystujemy od 21 do 22 mld m rocznie…
Polityka Michała Kurtyki wpędziła Polskę w ogromne problemy. Uważam, że Michał Kurtyka powinien ponieść za to odpowiedzialność, ponieważ realizował bezkrytycznie unijną progazpromowską politykę w ramach Green Deal. Przestawiał Polskę z węgla na gaz bez żadnych wyliczeń! Szczególnie bolesna dla polskiej gospodarki jest decyzja z grudnia 2020 r. o podwyższeniu w UE bez żadnych wyliczeń (!!!) celu redukcji CO2 do 2030 r. z 40 proc. do 55 proc. do 2030 r. Michał Kurtyka naprawdę uwierzył, że zostanie szefem OECD, jeżeli będzie się przymilał eurokratom w forsowaniu niemieckiego modelu transformacji w Polsce. Przeciwko takiemu nieodpowiedzialnemu podejściu na rządzie zawsze głosowała Solidarna Polska. Ja za to 19 lutego 2021 r. straciłem stanowisko w rządzie po spotkaniu ze związkowcami w Bogatyni z którymi rozmawiałem o wsparciu dla polskiego państwa w reformie unijnego systemu handlu emisjami. System EU ETS to największy dziś podatek nakładany na ceny ciepła i energii w Polsce. Polska tylko w tym roku ze względu na deficyt uprawnień CO2 straci per saldo ponad 20 miliardów złotych. My rozmawiamy o kredycie z KPO o wartości około 100 miliardów złotych. Te „dotacje bezzwrotne” z KPO musimy w całości zwrócić do 2058 r. A tylko w tym roku polska gospodarka z tytułu EU ETS straci ponad 20 miliardów złotych. Z powodu braku reformy unijnego systemu handlu emisjami! Czyli w ciągu 4 lat stracimy równowartość kredytu KPO z powodu tego, że Polsce zabrakło asertywności i w latach 2019-2020 Polska zgodziła się na agresywnie progazowy model transformacji energetycznej. Autorskie decyzje premiera na szczytach Rady Europejskiej w latach 2019-2020 okazały się błędne. Wtedy należało stawiać weta w sprawach progazowej polityki klimatycznej UE tak samo jak stawiała weta premier Szydło w sprawach polityki migracyjnej. I wygrała. W latach 2019-2020 trzeba było twardo bronić konkurencyjności polskiej gospodarki.
Chce pan powiedzieć, że to premier ponosi odpowiedzialność za wysokie ceny energii i ciepła?
Fakty są bezsporne. Dzisiejsze ceny energii i ciepła są pokłosiem trzech decyzji Rady Europejskiej z grudnia 2019 r. (przyjęcie Green Deal), z lipca 2020 (wpisanie Green Deal w ramu budżetowe UE w latach 2021-2027 i w ramy mechanizmu Next Generation) i z grudnia 2020 (zaostrzenie ideologiczne redukcji CO2 do 2030 r.). W lipcu 2020 roku, kiedy miał miejsce spór ze Solidarną Polską w ramach koalicji, żądaliśmy użycia najmocniejszego instrumentu jaki mieliśmy do dyspozycji, czyli weta. Mówiłem wtedy: weto albo śmierć. I właśnie widzimy wywołany brakiem weta kryzys energetyczny, który realnie rozszerza skalę ubóstwa w Polsce. Polaków przez UE nie stać dziś na energię, ciepło, gaz i nawet węgiel! A w lipcu 2020 r. mogliśmy wywalczyć reformę EU ETS i dzisiejszych podwyżek ciepła i energii produkowanych z węgla nie byłoby. Trzeba było wstać od stołu i powiedzieć: nie ma zgody na łupienie Polski podatkiem klimatycznym i nie ma zgody na likwidację polskiego górnictwa. Czas pokazał, że to Solidarna Polska w 100 proc. niestety miała rację.
Polskiego weta nie było…
Nie dość, że nie było żadnego weta, to Polska nie przedstawiła żadnego planu na własną ścieżkę transformacji energetycznej w lipcu 2020 r. pomimo, że konkluzje ze szczytu Rady Europejskiej w grudniu 2019 r. wprost rekomendowały to Polsce. Jako Solidarna Polska żądaliśmy wtedy jednej rzeczy, skoro już zgodziliśmy się na ten błędny Green Deal, czyli wynegocjowania całkowitego odejścia Polski od unijnego systemu handlu emisjami CO2 po to, żeby te miliardy złotych, z tytułu tego szkodliwego parapodatku, zostawały w Polsce na budowę np. elektrowni jądrowych. Drugą fatalną decyzją było podwyższenie w grudniu 2020 roku celu redukcji CO 2 do pułapu 55 procent, bez zgody Rady Ministrów, bez zgody PiS i Solidarnej Polski. W efekcie w 2021 roku ceny uprawnień wzrosły z 25 euro za tonę do 80 euro. Dziś te rosnące ceny energii i ciepła powodują, że Polska jest w ogromnym kryzysie. To były złe decyzje. Trzeba to powiedzieć głośno. Najgorszą rzeczą jest oszukiwanie samych siebie. W następstwie złych decyzji lat 2019-2020 wydobywaliśmy mniej węgla, inwestowaliśmy w gaz ziemny, czyli surowiec zewnętrzny. Ponadto nie została przypilnowana rozbudowa gazoportu ani terminala pływającego FSRU w Gdańsku.
Czy wobec destrukcyjnych skutków tych decyzji dla polskiej gospodarki nie powinniśmy się z nich jednostronnie wycofać?
Jeżeli rząd premiera Mateusza Morawieckiego nie odrzuci unijnej polityki klimatycznej w całości i nie wycofa się ze swoich błędnych decyzji z lat 2019 i 2020, to jest jasne, że Polacy w 2023 r. nie wytrzymają podwyżek rzędu 200-300 procent za energię elektryczną i ciepło. W mojej ocenie bez cofnięcia tych decyzji, bez radykalnego odejścia od unijnej polityki klimatycznej Polska na stałe straci konkurencyjność gospodarczą i suwerenność energetyczną. Polacy wyjdą na ulice, przedsiębiorstwa będą upadać, przemysł energochłonny będzie się zwijać. Naprawdę tego chcemy?
Jakie będą polityczne konsekwencje tych decyzji dla obozu władzy?
Nie mam żadnych wątpliwości, że skutki decyzji z lat 2019-2020 uderzą w elektorat Prawa i Sprawiedliwości i Solidarnej Polski. W miliony polskich rodzin. Już ponad rok temu mówiłem, że prawica przegra wybory przez ceny ciepła i energii. Nie zmieniam zdania ani o jotę. To ostatni moment, żeby temu zapobiec. Tymczasem polityka progazpromowska, która była realizowana w Polsce od 2019 roku sprawiła, że cena tony węgla w Polsce przekroczyła 3 tysiące złotych. Węgla w Polsce braku. Nie wydobywamy własnego węgla, bo przestawialiśmy się od grudnia 2019 r. na gaz ziemny w ramach realizacji niemieckiego Green Deal.
Czy jesteśmy jeszcze w stanie odwrócić skutki tych decyzji?
Tak jesteśmy. Potrzebna jest silna wola polityczna. Powtórzę, jeśli nie odwrócimy tych skutków stracimy konkurencyjność gospodarczą i suwerenność energetyczną. Na szali jest bezpieczeństwo i suwerenność Polski. Całkowite odejście od unijnego systemu handlu emisjami CO 2 obniżyłoby cenę energii i ciepła. Nie wolno słuchać tych mądrali – ekspertów, którzy przez ostatnie lata walczyli z polskim węglem i wciskali Polakom jakieś bajeczki o „zielonym konserwatyzmie”. Skierowanie inwestycji na węgiel zamiast na gaz sprawiłoby, że zaczęlibyśmy w końcu węgiel w Polsce wydobywać a nie sprowadzać go z Kolumbii. Jeżeli chcemy wygrać wybory w 2023 r. i nie doprowadzić do tego, żeby skrajnie proniemiecki Donald Tusk wrócił do władzy to błędne decyzje, które wpisywały się w politykę Angeli Merkel, muszą zostać cofnięte. Tylko odejście od tego modelu zagwarantuje Polsce bezpieczeństwo i zatrzyma możliwy wielki kryzys społeczny milionów Polaków nieakceptujących podwyżek o kilkaset procent cen energii i ciepła.
Rząd zjednoczonej prawicy jest w stanie zdobyć się na takie” szarpnięcie cuglami”?
Jeśli tego nie zrobi prawica przegra wybory. Nie mam wątpliwości, że przez wysokie ceny węgla, ciepła i energii, które uderzają w nasz elektorat, a więc wieś i małe miasta przegramy wybory przez skutki nieodwrócenia decyzji lat 2019-2020.
Nie odgrywa się pan na politycznych oponentach?
W 2019 r. nie obiecywaliśmy likwidacji polskich kopalni, nie obiecywaliśmy przestawienia gospodarki na rosyjski gaz ziemny, nie obiecywaliśmy podwyżek cen energii o 200-300 procent w perspektywie najbliższych lat. Nie obiecywaliśmy utraty kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie z tytułu unijnego systemu handlu emisjami. Ostatnio premier zaczyna mówić moimi argumentami. Mówi o potrzebie reformy unijnego systemu handlu emisjami, o powrocie do węgla. Jestem z tego bardzo zadowolony. To dobrze, że premier zmienia zdanie. Może liczyć w tej sprawie na moje i całej Solidarnej Polski wsparcie. Ale potrzebne są czyny, a nie słowa. Potrzebne są decyzje na poziomie Rady Europejskiej, blokowanie unijnych decyzji do czasu rozstrzygnięć na korzyść Polski, a nie pisanie artykułów do zagranicznej prasy. Potrzebna jest twarda polityka tu i teraz i podjęcie odpowiednich decyzji w Brukseli. Cofnięcie decyzji na polu unijnym jest niezbędne. Nawet Frans Tiemmermans boi się, że miliony mieszkańców UE wyjdzie na ulice.
Brzmi dobrze, ale polska polityka wobec Unii jest bardzo niekonsekwentna, czasami bardzo wycofana.
Niewycofanie się z decyzji z lat 2019 i 2020 będzie oznaczało oddanie władzy Donaldowi Tuskowi, który skorzysta na tym, że ceny energii i ciepła będzie w Polsce wzrosną o kilkaset procent tej zimy. Prawica przegra wybory na własne życzenie.
Żeby uniknąć scenariusze o którym pan mówi, te decyzje musiałyby zostać uchylone natychmiast…
Już, natychmiast, wczoraj. Kompletnie nie rozumiem w jaki sposób możemy dalej realizować niemiecką politykę proponując liberalizację tzw. „ustawy wiatrakowej”10 H, która jest niczym innym jak wzmacnianiem drugiego filaru Green Deal, czyli niemieckiego sektora OZE. Za tą ustawą stoi niemieckie lobby wiatrakowe, postkomuniści i cała PO i PSL. Jako przedstawiciel Zjednoczonej Prawicy nie godzę się na to, żeby Polska traciła z powodu politycznej naiwności. Każdy polityk, jeśli popełni błąd musi umieć się do niego przyznać. Jeśli tego nie potrafi, powinien zastanowić się nad swoją przyszłością. Trzeba zrobić wszystko, aby Donaldowi Tuskowi nie oddać władzy. Oczekuję od rządu skuteczności, że będzie asertywny w obronie interesów Polski.
źródło: Do Rzeczy