Publikacje

Tusk – maestro hipokryzji, kat infrastruktury

Transmisje 10

Donald Tusk, który przez siedem lat wzmacniał monopol Gazpromu w Polsce, dziś, promując w Unii Europejskiej unię energetyczną, wznosi się na szczyty politycznej hipokryzji i cynizmu.

Zgłoszony przez lidera PO Donalda Tuska w trakcie trwającej właśnie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego pomysł utworzenia europejskiej unii energetycznej najprawdopodobniej długo będzie opisywany i analizowany w podręcznikach marketingu politycznego. Oto polski polityk, który przez ostatnie siedem lat zrobił bardzo wiele, aby Polska i państwa członkowskie UE z obszaru postsowieckiego długo nie uwolniły się od dostaw rosyjskich węglowodorów, promuje dziś w Berlinie, Paryżu i Brukseli swoje pomysły na uniezależnienie energetyczne całej Europy od rosyjskiego gazu ziemnego i rosyjskiej ropy naftowej. Nie ulega żadnej wątpliwości, że tym ruchem Tusk chce PR-owo zakryć pytania o swoją osobistą polityczną odpowiedzialność za siedmioletnie zaniechania w obszarze wzmocnienia bezpieczeństwa energetycznego Rzeczypospolitej. Odpowiedzialność bardzo prawdopodobną, bowiem konsekwencją trwającej agresji militarnej reżimu Władimira Putina na Ukrainę może być w każdej chwili przerwanie dostaw gazu ziemnego z kierunku ukraińskiego do państw UE – w tym do Polski.

Paraliż infrastrukturalny

Rocznie przez terytorium Ukrainy przesyłane jest ok. 100 mld m sześc. gazu ziemnego do europejskich odbiorców. W ramach obowiązującego do 2022 r. kontraktu jamalskiego do Polski przez Ukrainę rocznie trafia z tej puli ok. 4 mld m sześc. gazu. Tymczasem Polska w siódmym roku rządów koalicji PO-PSL wciąż nie ma infrastrukturalnej możliwości sprowadzenia gazu ziemnego z kierunku innego niż wschodni. Za ten stan odpowiada premier Donald Tusk, który zatrzymał rozpoczęty przez rządy PiS u z inicjatywy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego – a koordynowany przez ówczesnego wiceministra gospodarki Piotra Naimskiego – inwestycyjny program budowy gazowej i paliwowej infrastruktury, która już w 2012 r. miała uczynić Polskę całkowicie bezpieczną na wypadek energetycznego szantażu Kremla. Bankructwo nieodpowiedzialnej i infantylnej polityki energetycznej Donalda Tuska, a właściwie jej brak, widoczne jest jaskrawie po zderzeniu faktów z dzisiejszymi europejskimi pomysłami lidera PO.

Zapomniany ropociąg

Po pierwsze, Donald Tusk apeluje o 75-procentowe unijne dofinansowanie dla infrastrukturalnych projektów energetycznych ważnych dla bezpieczeństwa energetycznego całej UE. Pomysł jak najbardziej słuszny, tylko brzmi co najmniej groteskowo w ustach polityka, który od listopada 2007 r. skutecznie blokuje popierany przez Komisję Europejską i USA projekt budowy korytarza do transportu kaspijskiej ropy naftowej Odessa–Brody–Płock–Gdańsk. Na zorganizowanych z inicjatywy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego szczytach energetycznych w Krakowie i Wilnie ożywiono wymyślony 15 lat wcześniej na Ukrainie pomysł na dywersyfikację dostaw ropy do państw bloku postsowieckiego przez Azerbejdżan, Gruzję, Morze Czarne i Ukrainę z pominięciem terytorium Rosji. Za rządów PiS u zagwarantowano unijne dofinansowanie w wysokości ponad 400 mln zł na dokończenie brakującego 300-kilometrowego odcinka ropociągu z ukraińskich Brodów do polskiego Adamowa. Lech Kaczyński zawiązał w 2007 r. azersko-gruzińsko ukraińsko-polsko-litewską koalicję dla budowy korytarza, którym za kilkanaście lat miało płynąć do Europy poprzez Polskę do 40 mln ton ropy naftowej rocznie. Tusk w imię osobistej niechęci do sukcesu politycznego Lecha Kaczyńskiego postawił na projekcie Odessa–Brody–Płock–Gdańsk krzyżyk, co przekreśliło na Wschodzie międzynarodową wiarygodność Polski. Tymczasem Niemcy bez względu na to, jaka koalicja rządzi krajem, nigdy nie rezygnują z realizacji korzystnych dla siebie projektów energetycznych, czego dobitnym przykładem jest budowa gazociągu bałtyckiego. Tej lekcji Tusk nie odrobił nigdy.

Projekt Bez Tytulu
Odwiedź mój profil na Facebooku

Fałszywy rzecznik solidarności

Po drugie, Donald Tusk apeluje o to, by w energetycznej sytuacji kryzysowej żadne państwo członkowskie w UE nie zostało pozostawione samo sobie. Zdaniem Tuska w takiej sytuacji Unia powinna mówić jednym głosem, stając w obronie zagrożonego bezpieczeństwa dostaw surowców energetycznych państwa członkowskiego. Lider PO oczywiście dziś nie chce pamiętać nieodwracalnych szkód, które poczynił w obszarze gazowym jego rząd w latach 2009–2010, czego zwieńczeniem było podpisanie w październiku niekorzystnego aneksu do kontraktu jamalskiego. Gdy w styczniu 2009 r. Gazprom przestał dostarczać 2,3 mld m sześc. gazu do Polski przez swoją spółkę RosUkrEnergo, nie kto inny, jak właśnie Donald Tusk zdecydowanie odrzucił apel prezydenta Lecha Kaczyńskiego i lidera PiS u Jarosława Kaczyńskiego o włączenie Komisji Europejskiej w ramach mechanizmu solidarności energetycznej w pomoc Polsce. Tusk wybrał bilateralne rozmowy z Władimirem Putinem o gazie ziemnym – jak ta na molo w Sopocie 1 września 2009 r. Odrzucił więc szanse, że KE skutecznie przeciwstawi się szantażowi energetycznemu Moskwy, która uzależniła podpisanie małego krótkoterminowego kontraktu na dostawy 2 mld m sześc. gazu od renegocjacji umowy jamalskiej i rozwiązania na korzyść Kremla wszelkich punktów spornych w polsko-rosyjskich relacjach gazowych. Warto dziś przypomnieć, że rząd Tuska chciał z własnej inicjatywy (!) wydłużyć o 15 lat kontrakt jamalski do 2037 r. Dopiero pod naporem PiS u ostatecznie wycofał się z tego absurdalnego i niebezpiecznego pomysłu. Niestety jednak finalnie Polska zapłaciła wysoką cenę za decyzję Tuska. W 2010 r. uzależnienie od rosyjskiego gazu zostało zwiększone przez rząd PO-PSL o kolejne 2 mld m sześc. aż do 2022 r. Dokładnie ten wolumen miał być od 2012 r. importowany od nierosyjskich dostawców via budowany gazoport w Świnoujściu. Ponadto gabinet Donalda Tuska umorzył blisko 1 mld zł należny Polsce z tytułu opłat za przesył przez Gazprom na terytorium Polski w latach 2006–2009 surowca do odbiorców zachodnich. Do tego jeszcze Tusk zlikwidował administracyjnie jakiekolwiek przyszłe przychody z tego tytułu, co oznacza, że zamiast 300–500 mln zł rocznie spółka EuRoPolGaz jako właściciel gazociągu jamalskiego może dziś zarobić za przesył gazu maksymalnie… 21 mln zł rocznie!

Sowiecki standard

Po trzecie, Donald Tusk apeluje, aby zredukować w obszarze energetycznym rolę umów międzyrządowych, które powinny być maksymalnie przejrzyste. Problem w tym, że to rząd Tuska, zawierając dwustronną umowę międzyrządową w październiku 2010 r., wprowadził do UE wcześniej nieznany tam (a znany w RWPG) zwyczaj negocjowania przez przywódców państw warunków kontraktów na dostawy gazu ziemnego. Kiedy w latach 2009–2010 opozycja PiS u ustami posłów Mariusza Błaszczaka, Wojciecha Jasińskiego i Dawida Jackiewicza, wspierając w tej sprawie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, żądała, aby rozmowy na temat dostaw brakującego gazu prowadzone były wyłącznie między PGNiG a Gazpromem, Donald Tusk postanowił inaczej, przenosząc je od razu na szczebel rządowy.

Zabójcza „ekologia”

Po czwarte, Tusk apeluje o rehabilitację węgla w UE, zapominając, że w 2008 r. swoją arbitralną decyzją zmienił ustalenia dotyczące pakietu klimatycznego poczynione przez Lecha Kaczyńskiego w 2007 r. Konsekwencją decyzji Tuska może być wkrótce nawet 100-procentowa podwyżka ceny wytwarzanego w Polsce prądu elektrycznego. W 2008 r. premier Tusk zgodził się na zmianę tzw. roku bazowego, od którego liczony jest polski wysiłek modernizacyjny na rzecz ograniczenia emisji CO2. Prezydent Lech Kaczyński zagwarantował, że w pakiecie klimatycznym rokiem bazowym miał być 1988, po czym rok później Donald Tusk zgodził się na niekorzystną dla polskiej gospodarki zmianę roku bazowego na… 2005! Obecna sytuacja największej spółki węglowej w Europie – katowickiej Kompanii Węglowej, która jest bliska bankructwa – to przykład, jak rząd PO-PSL w praktyce „rehabilituje” polski węgiel. Kolejną groteską w wykonaniu szefa PO jest głoszony dziś w Europie postulat nieprzeszkadzania państwom, które chcą wydobywać gaz łupkowy. Od siedmiu lat nikt Donaldowi Tuskowi i jego gabinetowi nie przeszkadza w przyjęciu tzw. ustawy łupkowej, która miałaby dla międzynarodowych inwestorów dysponujących kapitałem i know-how stworzyć prawne i finansowe ramy dla wielomiliardowych długoletnich inwestycji w polski gaz łupkowy. Wystarczy tylko przeczytać druzgocący dla rządu PO-PSL tegoroczny raport NIK u o tym, jak te ostatnie siedem lat polskiej łupkowej szansy zostały przez Donalda Tuska zmarnowane. Tusk niczym Miller Po piąte, lider PO wzywa państwa UE do rozwoju energetycznej infrastruktury. Z tym postulatem w Berlinie czy w Paryżu występuje polski polityk, który po objęciu teki rządowej już w styczniu 2008 r. wstrzymał (podobnie jak w 2002 r. ówczesny szef polskich postkomunistów Leszek Miller) projekt budowy gazowego interkonektora łączącego Polskę i Danię, znanego jako gazociąg Baltic Pipe. Gdyby zgodnie z harmonogramem inwestycyjnym grupy PGNiG gazociąg ten został dokończony w IV kwartale 2010 r. (sic!), już wtedy Polska byłaby bezpieczniejsza na wypadek rosyjskiego szantażu. A na pewno nie byłoby pola do zawarcia jakiegokolwiek aneksu do umowy jamalskiej. Donald Tusk zapomina także, że gazoport w Świnoujściu, który miał być ukończony zgodnie z planami z 2006 r. w IV kwartale 2012 r. wciąż nie jest gotowy. Apel o budowę energetycznej infrastruktury Tusk uzupełnia postulatem… dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych do Unii Europejskiej, co w świetle faktu, że nadal 100 proc. importowanej do Polski ropy naftowej i gazu ziemnego jest pochodzenia rosyjskiego brzmi po prostu niepoważnie.

Zasłona dymna

Tak więc wymyślona przez Donalda Tuska na potrzeby kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego koncepcja unii energetycznej jest w istocie zasłoną dymną polityki prowadzonej przez ostatnich siedem lat przez jego rząd, zgodnej z energetycznymi interesami Kremla. Warto przypomnieć, że Polska tylko w stosunku do odbiorców niemieckich przepłaca ok. 1,5–2 mld zł rocznie za ten sam wolumen 10 mld rosyjskiego gazu. Za ten „gazowy haracz” polskie spółki mogłyby co roku zbudować wiele kilometrów gazociągów czy magazyny gazu. Tych gazociągów może nam dosłownie w każdej chwili zabraknąć, jeżeli z kierunku ukraińskiego przestanie płynąć gaz. Gdyby został zrealizowany program rządów PiS u dywersyfikacji dostaw nośników energii z lat 2005–2007, dziś Polska nie tylko byłaby bezpieczna energetycznie, ale także mogłaby pomóc Ukrainie czy państwom nadbałtyckim w sytuacji energetycznego zagrożenia ze strony Rosji. Gdyby w A.D. 2014 działał w Polsce gazoport w Świnoujściu, budowany byłby ropociąg Brody–Adamowo, ukończony byłby gazociąg Baltic Pipe i od co najmniej 3–4 lat trwałyby prace poszukiwawczo-wydobywcze gazu łupkowego oparte na nowoczesnej krajowej legislacji, Polska mogłaby być rzeczywistym i poważnym europejskim przykładem zerwania z uzależnieniem od rosyjskich dostaw węglowodorów.

źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tekst mojego autorstwa, który ukazał się w Gazecie Polskiej Codziennie 5 maja 2014 r.

Udostępnij na social media

Porozmawiajmy

Janusz Kowalski informuje, że świadcząc usługi korzysta z technologii przechowującej i uzyskującej dostęp do informacji w urządzeniu końcowym użytkownika, w szczególności z wykorzystaniem plików cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie.
zamknij